brązowym i szarym szuranie i postękiwanie, pod drzwiami kuchni złocił się promień naftowego światła. Z komory wyszła gospodyni, źle spojrzała na Jassmonta; obchodziła izby i stawiała na noc pułapki na myszy. <br>Na niebie granatowym jak osmolony garnek pękały niemo gwiazdy. Niebo, jak się zdarza po wódce, zdawało się pędzić. Na dróżce wysypanej szutrem migotały płomyki. Powietrze głęboko i obficie wchodziło do płuc, w płucach błogo ciążyło. Nów, posępny. Mroczno i obco, ale chciało się iść. Skąpa, okupacyjna, popielatoszara posoka światła złuszczała tu i ówdzie drzewa; płoty, budynki wypływały z konturów. Szedł opłotkami, na pamięć, ulicą wolał nie ryzykować, było już po