uriuku, wnosząc bezszelestny niepokój w godzinę łagodności. Budziły się wszystkie sny, które miały nawiedzić ziemię tej nocy. Raptem osioł zaryczał z głębi doliny, jakby czarna rozpacz dopadła go w ten pogodny zmierzch. Ośli śpiew na taką ponurą modłę wyrażał radość życia, aż Jurek zaśmiał się cicho. Zanim słońce zwiędło, pylną dróżką mieniąc się szarawarami wracały z pól do miasteczka Uzebeczki z koszami na głowach. Zgrabne, młode i wdzięczne. Szły kołysząc całą doliną, gajami, <orig>arykami</>, słońcem. Jakby życie z nich się poczęło i wszelkie tej ziemi piękności. I niespodzianie wydało mu się, że spogląda na świat bez głodu, nieszczęść i cierpienia, hokus