uśmiechu - panie Andrzejku... <br>Zamknęła drzwi. Lepiej by umyła porządnie wannę po sobie, zamiast tak się gibać pod szlafrokiem. <br>Wstaję od fortepianu. Kładę się na tapczanie i już się nie zmuszam do myślenia o niczym innym. Czekam. Na Grzegorza. <br><br>Patrzę na nasz pokój - jakbym go pierwszy raz zobaczył. Pośrodku - mahoniowy Steinway - duma Grzegorza, prezent od jego starych za maturę, kupiony okazyjnie. A wokół - pożal się Boże, jak obskurnie. Brud, smród, ubóstwo i nędza. Dwa wyrka, szumnie przez panią Romę zwane tapczanami, przykrywają spłowiałe kilimy, które może kiedyś były nawet ładne. Wieszak biurowy zawieszony ciuchami... "szafy, niestety, do tego pokoju nie ma...", na