tej harmonii, której szukał i pragnął. Ale jakiej<br>harmonii pragnąć mógł Soutine, wyznawca Rembrandta i Greca, jeżeli nie<br>anielskiej, i jakże mogła go nakarmić głupia "harmonia" salonów<br>paryskich czy nawet harmonia Fragonarda?<br><br>*<br><br> Migotliwość płócien Soutine'a, która u jego naśladowców -<br>pod-Soutine'ów z całego świata, bywa nieraz zwykłym niechlujstwem i<br>pełną fałszów przypadkowością, jest u niego niechybna, wykorzystuje on<br>każdy wypadek, zgrywa, orkiestruje kolor bez śladu pretensjonalności<br>czy efekciarstwa. Na wystawie u Charpentiera jest mały pejzaż z plamką<br>czerwoną na zieleni (wypadek?), niczym się nie tłumaczącą, gra jak<br>rubin i zdaje się w tym pejzażu konieczna. Ta drogocenność jakby<br>narasta przy nakładaniu