pokład, na nadbudówkę, no i co tu dużo gadać, do wnętrza. Dwoję się i troję wycierając zalane półki, mokrą podłogę, z której przezornie zwinąłem dywan (nie macie pojęcia, ile w zasypanym paczkami forpiku taki dywan miejsca zajmuje). Nie skarżę się jednak. Nie jest źle! Za dnia wyplątałem się ze statków, farwaterów, kolizji itp. Zrobiłem 50 mil w ciągu dziesięciu godzin niemal bez wiatru (to ten wpływ, to ten pływ), uporałem się z ogromną ilością puszek, paczek, skrzynek (niech bogowie wynagrodzą hojność "Ocioszyńskiego", "Kuźnicy" i japońskich przyjaciół).<br> Przysiadam na pokładzie. Dopiero teraz mogę trochę odetchnąć. Czuję to, co można określić może nie