morderczym ogniem kaemów. Leżeli w błocie, strach było się poruszyć, dopiero wraz z wieczorną mgłą oderwali się. Zapadli w chaszcze, kluczyli lasami, bo szli za nimi pijani Kałmucy, pijani, więc bezwzględni. W końcu nad ranem odbili się od prześladowców.<br><br>W tym samym czasie na mgielny dukt, wiodący ku tej samej gajówce, w rosę i zielonkawe opary, wyżej czerwieniało delikatnie niebo, wyszła ostrożnie stara liszka. Postrzygła uszkami, wciągnęła dolny, wonny wiatr. W jednej z ostatnich chwil, w której widać pojedyncze liście, w trawie, żółtej, podeptanej, w liściach dębowych znalazła suchą skórkę chleba z odrobiną ludzkiej śliny. Głodne zwierzę połknęło skórkę, chociaż w