worków.<br>Towarzysz Laval otarł chustką pot z czoła i, rozweselony, wetknął zegarek do kieszeni.<br>Za pierwszą podwodą ukazała się druga, trzecia długi tren, biała, śpiewnie skrzypiąca litania wozów. W jaskrawym świetle reflektorów, umączeni, wylękli chłopi, uginający się pod ciężarem, podobni do skrzętnych mrówek, znosili białe, pękate bele do pływającego mrowiska galarów. Śnieżne góry na szkutach rosły z chwili na chwilę.<br>Towarzysz Laval trwożnie zerknął na zegarek. Minęła już godzina, a kończono ładować dopiero drugi galar. Gdzieś daleko czarny szew widnokręgu, sczepiający ziemię z niebem, rozłaził się w oczach, jak znoszona, przetarta materia, i poprzez rosnące pęknięcie prześwitywała szara podszewka brzasku. Towarzysz