wyłamując ramię w barku. Stacho nie zdołał utrzymać drąga w obrzmiałych, nieczułych palcach. Usłyszał łoskot spadającej beczki. Wózek stał spokojnie, rozkraczony na kołach, celując dyszlem w niebo. "Jak zenitówka" - pomyślał Stacho na sekundę przedtem, zanim uderzenie w nos pozbawiło go przytomności. Ziemia uciekła spod drewnianych podeszew butów, upadł miękko niby gałgan. Z pękniętej beczki sączyło się szkło wodne, ciekło powoli rynsztokiem, zagarniając kurz i słomki.<br>Poprzez grubą ścianę zamroczenia dochodziły do świadomości Stacha krzykliwe głosy. Leżał w ciemnej dziurze, wysłanej czarnym futrem, i nie chciało mu się otwierać oczu. Otworzył je dopiero wówczas, kiedy poczuł, że ktoś podnosi go z ziemi