żeby tak mówić o tym wprost, bez żenady. Gdzież konwenanse?... - myślała w irytacji matka Elizy.<br><br>Na szczęście bogata sąsiadka wzięła za dobrą monetę zachwyty Lizi, lecz - na nieszczęście - zaczęła szczebiotać po francusku: - Merci, Elise, merci, mon dziecko.<br><br> Ach, ten siekany francuski pani Sweczyn! Te makaronizmy, zgroza! Eliza czuła, jak w gardle zaczyna bulgotać śmiech, ale jeszcze próbowała go opanować. - Mon cheri dziecko! Czy jeździłaś, mon enfant, kiedyś le bateau ... vapeur, który coula na dno de la rivi`ere?... - To było już ponad wytrzymałość enfant. Parskając, dusząc się od chichotu, wybiegła kłusem z salonu, goniona spojrzeniami: zdumionym pani Sweczyn, zgorszonym - matki, rozbawionym