późny zmrok, nie potrzebowałem już znaków: z daleka dostrzegłem nad drzewami małą czerwonawą łunę: harcerki zapaliły ognisko, a potem usłyszałem słowa znanej piosenki:<br><br>Płonie ognisko w lesie...<br><br>i wieczorny powiew niósł ku mnie dziewczęcy śpiew, w którym usiłowałem dosłuchać się głosu Soni, i wydawało mi się, że go słyszę, niski, gardłowy, nazwałem go w myślach: stepowym, bo Sonia była Ukrainką, wywiezioną w głąb Związku Sowieckiego z rodzinnego mająteczku na Podolu, i zanuciłem,<br><br>Ja Ukrainka...<br><br>i wiedziałem, że spodobałoby się to Soni, i spojrzałem na zegarek: fosforyzujące wskazówki zbliżały się jedna do drugiej u szczytu tarczy, musiałem więc długo stać pogrążony w