się jednak, że istnieje ich matka, ale leśniczego unika, chodzi bokiem, pod ścianami, zgięta w pół. Takiego nabrała zwyczaju jeszcze, na Wileńszczyźnie, gdzie pracowała w kuchni w jednym z tamtejszych majątków. Dziedzic miał takie życzenie, żeby służba nie patrzyła mu w oczy, więc służba, jak przechodził, schylała głowy albo nawet gięła się w pół. Pani Konczaninowej tak to weszło w krew, że radca długo nie oglądał jej twarzy, a ponieważ cala żeńska część rodziny Konczaninów chodziła ubrana w podobne perkale, brał ją za jedną z córek... Któregoś dnia zagadnął Konczanina, że przy takiej gromadce dzieci przydałaby się gospodyni.<br>- Gospodyni jest! - odrzekł