czerni wytnie się zarys futryny, aż szyby poczną migotać ulotnym, niepewnym blaskiem. Czekał na próżno. W nagłym lęku dotknął palcami oczu. Zabolały raptownie. Czerwony obłok pękł jak rakieta na drobniutkie igiełki purpury. I znowu ciemność zupełna, noc przerażająca. Wyciągnął rękę, spotkał ścianę metalową, szorstką. Stwierdził, że jest kolista, że zamyka go ze wszystkich stron ciasną cembrowiną jak grobowiec. Zrobiło mu się duszno.<br>Znowu wstrzymał oddech. Gdzieś bardzo wysoko, chyba pod samym niebem, coś zawodziło, był tam jakby grzmot gwiazd lecących i planet, oddalony poszum wichru. Chłopiec dyszał coraz śpieszniej. Ciężar bolesny gniótł mu piersi, gorąca dusznota miażdżyła gardło, brakowało już powietrza. Zrozumiał, że