pomiędzy furmańskim poczęstunkiem a klasztorną wieczerzą wędrowców. Chleb brali z jednego kamionkowego talerza. Zdarzało się, że ich palce się stykały, oddechy mieszały. Na dworze smętek i chłód, niepokoju najwięcej. Za ścianą, tak blisko, ogień buzował pod kuchenną blachą i trwały domowe obrządki. Doszła mdła woń skrobin. Ksiądz pił zdrowo, pełnymi haustami, błyskał żółtymi zębami psiaka, gryząc kiełbasę, kiedy to robił, drżała mu śmiesznie lewa brew. Jassmont to widział i czuł się zakłopotany. Nie lubił stanu kapłańskiego. Przyczyna bardzo oczywista. Przecież człowiek z natury jest nie tylko słaby, ale co bardziej istotne, niepewny. Słodki bimber i samotna mucha w kącie, jej bzyczenie