uśmiechniętą, w objęciach <orig>superfaceta</>. Zanim dotarłam do domu, mój Marek uległ gwałtownej transformacji w Quasimodo. To dziwne, bo rano wyglądał mniej więcej jak homo sapiens, a nie sądzę, by zdążył poddać się operacji plastycznej. I podczas gdy moje subtelne, najwrażliwsze z wrażliwych "ja" szeptało: "Jaka jestem płytka...", moja zazdrość wrzeszczała ile sił w płucach: "Mam ohydnego faceta!".<br>Albo inna rzecz: napisałam raport z badań. Byłam z niego naprawdę zadowolona, do czasu, gdy wpadło mi w ręce dzieło koleżanki. Gdy pomyślałam, że moje leży już na biurku szefowej, zrobiło mi się niedobrze. Do tej pory koledzy wypominają mi, że gdy kierowniczka wyszła na