wysokie, jesienne, chłodne niebo, w pobliżu zaś domu Widmara, na skrzyżowaniu ulic, jawory i klony paliły się umierającym blaskiem. Stary Widmar wybiegł na ganek bez czapki. Wydało mu się, że ktoś zapukał, z początku do okna, a potem do drzwi, lecz nikogo nie było. Wiatr rzucił mu w twarz kupą iskrzących się; liści. Widmar zaczął wymachiwać pięścią: - Przecież nie mam już czasu czekać na niego! Teraz z gardła jego oprócz pomruków wściekłości wyrywały się łkania. Na skrzyżowaniu ulic, przed gankiem swego domu chodził tam i z powrotem: - Nic się nie dowiem - mamrotał zrozpaczony - nic się nie dowiem... - Nagle poprzez wiatr, nucący