się przed rzęsistym deszczem, bo plecaki zastąpiły nasze tobołki, i całą trójką poszliśmy do kantyny na śniadanie,<br>ho, ho, ho, cóż to było za śniadanie!, przed długą podróżą autobusem chciano nas nakarmić jakby na zapas, a więc dostaliśmy świeże pieczywo i grzanki, i masło, i szynkę mieloną, po sporym plastrze, jajka sadzone na boczku, dżem pomarańczowy, cudownie gorzki w smaku, z pasemkami skórki, miód (niestety sztuczny) i pomarańcze, granaty i figi, nie pochłonąłby tego wszystkiego naraz nawet żarłok nad żarłoki i smakosz nad smakosze pan Onufry Zagłoba, więc zjadłszy, ile mogliśmy, przygotowywaliśmy sobie kanapki na drogę i pakowaliśmy je wraz z owocami