się uważnie i wziąwszy go zapewne za przyjezdnego, odpowiedział chropawym nieco głosem:<br>- Ofiar zbrodniarzy faszystowskich.<br>Chehnicki skinął głową i przysunął się ku ostatnim z tłumu ludziom. Byli to sami prawie robotnicy, ciężcy, kanciaści, nędznie ubrani. Ich prostacze, szare mimo opalenizny, utrudzone twarze wydawały się w masie tak do siebie podobne, jak gdyby samo życie, niosące wspólność pracy i wspólność trudów, żłobiło je w ciągu lat tymi samymi rysami siły i uporu. Stojąc jeden przy drugim, ciasno stłoczeni ramię przy ramieniu, skupieni i milczący, nie różnili się od siebie wiekiem, wzrostem, ubraniem. Byli jedną zwartą i ogromną masą.<br>Kilku najbliżej stojących robotników spojrzało