nawet głową.<br>Muskularny, krępy i nieśmiały opowiadał o swoim stadionie cudem uratowanym z wojny, której front przecinał w pewnym momencie boisko. Z dumą i rozrzewnieniem wspominał, jak wspólnie z uczniami wydłubywał gołymi rękoma miny z murawy, uprzątał sale ćwiczeń, szatnie, łaźnie. Czuł się tu gospodarzem i z radością przyglądał się, jak o poranku, zanim żar południa zniechęcił do wszelkiego wysiłku, bieżnię i boisko zapełniali coraz liczniej biegacze, piłkarze, zapaśnicy, pięściarze. Ściągali z całego miasta na tę jedyną choćby w ciągu dnia gimnastykę, a Motmain był dumny, że dzięki niemu mogą wciąż żyć nadzieją i marzeniami. Te chwile dumy i radości zatruwała