tej nocy "w cieniu skrzydeł gallijskiego ptaka", jakby się o kogucie wyraził poeta. Zaczęło już szarzeć, bo to było wczesne lato, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem zupełnie pijany i że za chwilę rozpoczyna się mój poranny dyżur spikerski. Jedynym optymistycznym akcentem w tej ponurej sytuacji była świadomość mojego stanu. Tak jakoś się wyjątkowo złożyło, że po wieczornym dyżurze poprzedniego dnia wyznaczono mi poranny następnego, czego na ogół unikano. Jakieś zastępstwo, czy coś takiego było przyczyną tej "zbitki". No i oczywiście Julek mi wytłumaczył, że nie ma sensu, żebym wracał do domu na te trzy, cztery godziny snu - lepiej będzie, jak sobie