mnie w taki zachwyt po szczęśliwej rozmowie z monsignorem Rigaud. Na górze, przy drzwiach od windy, czekał na mnie czarno ubrany pan, w krótkich spodniach i pończochach. Przedstawiłem mu się i wyciągnąłem rękę, żeby się przywitać. Ledwie jej dotknął, zażenowany. Wtedy zorientowałem się, że to jest służący.<br>- Mam list dla jego eminencji - powiedziałem.<br>- Wiem, proszę pana. Zaraz przyjmie pana sekretarz jego eminencji.<br>Wskazał mi fotel. Wielki, muzealny. List, którego nie wypuszczałem z rąk, położyłem na kolanach. W przestronnej sali, w której się znalazłem, było chłodno, ale na mnie biły poty. Od moich spoconych rąk wilgotniała jeszcze bardziej koperta, i tak już nie