nowego "towarzysza życia", jak się teraz to modnie nazywa, a późniejszego męża i od razu zapytałam:<br>- A kot? Nie będzie kota?<br>- Kot? W życiu! Po moim trupie! - odpowiedział stanowczo. Kupiłam kanapę, na którą już zupełnie nie było miejsca i nauczona doświadczeniem niedawnego rozwodu oświadczyłam, że gdybyśmy się rozstawali, to ta kanapa jest moja i... zachorowałam.<br>Szpital, operacja, potem długie leżenie w domu. Pewnego dnia Edward położył mi na łóżku małego, czarnego kotka, umierającego z wycieńczenia i głodu. Znalazł go w piwnicy, uwięzionego w rurze - dla żartu - przez robotników kończących budowę bloku.<br>Z lekarzem walczyliśmy o życie kota dość długo, a kiedy