obowiązki powiernicy, kiedy w jesieni 1950 roku znalazłem się w Paryżu z nominacją na pierwszego sekretarza ambasady, co było okropną pułapką. Po pobycie w Polsce nie miałem już żadnych złudzeń i wyjazd na ferie Bożego Narodzenia stał się ciężkim problemem. Jechać czy nie jechać? Wypuszczą czy nie wypuszczą? W naszych kawiarnianych spotkaniach byliśmy śledzeni, jak sądziliśmy, przez UB, zdaje się jednak, że była to francuska Sureté. Nela uważała, że nie jechać, bo ryzyko za duże. A kiedy, ledwo żywy, jednak wróciłem, pomagała mi w ucieczce do Maisons-Laffitte. Przyjaźń ze mną, wiadoma ambasadzie, kosztowała ją lektorat w Lyonie. Co gorsza, wkrótce