z ojcem. Czasem wychodził ze mną albo snuł się gdzieś z tyłu, jakby obserwując mnie. Wtedy rzeka była zamarznięta prawie zupełnie. Szedłem po lodzie, wyczuwając za sobą jego obecność. Kiedy wracałem, lód zaczął trzeszczeć, potem pękać. Zapadłem się jedną nogą, ale zdążyłem wyskoczyć na brzeg. Za mną, z trzaskiem pękała kra. Odwróciłem się i zobaczyłem go - siedział na sporej bryle lodu, między nim a brzegiem było ze cztery metry wody. Prąd wolno poruszał krą i lada moment mógł wynieść ją na środek nurtu. Zdziwiłem się, że nie zdążył, że został. Patrzyliśmy na siebie, poczułem suchość w gardle, a on przyglądał mi