z zasięgu szponiastych palców. Nie spuszczała z Reynevana wzroku, a źrenice jej jasnych oczu były jak dwa ciemne punkciki. <br>- No, no - powiedziała. - Kto by się spodziewał. Magicy, prawdziwi magicy, pierwsza gildia, Toledo. U mnie, u prostej wiedźmy. Cóż za zaszczyt. Podejdźcie, podejdźcie bliżej. Bez obaw! Chyba nie potraktowaliście poważnie tej krotochwili o żarciu i ludożerstwie? Hę? Chyba nie wzięliście tego za dobrą monetę? <br>- Nie, skądże znowu - zapewnił skwapliwie Szarlej, tak skwapliwie, że oczywistym było, że kłamie. Rudowłosa parsknęła. <br>- Czegóż więc - spytała - poszukują w moim ubogim zakątku panowie czarodzieje? Czego sobie życzą? A może... <br>Urwała, zaśmiała się. <br>- A może panowie czarodzieje zwyczajnie