Łysicą spadł pierwszy tej jesieni śnieg, nikt się go nie spodziewał. Poleżał dwie godziny.<br><br>To było tak niedawno. Dziś prawdziwa zima. Bulgotanie w grzejnikach. Zszedł do piwnicy, do stygnącego brzucha pieca wrzucił parę równo uciętych polan brzeziny. Odczekał chwilę, prysnęło, zabuczało. Przez szparę wyjrzał zrazu nieśmiały płomień, szybko zbezczelniał. Miał krzepki różowy kolor i sinawą poświatę, następnie, zmężniały, przystroił się w bojową barwę nastroszonego koguciego grzebienia. Jassmont dorzucił jeszcze do pieca i wrócił na górę. W sypkim mroku usiadł w fotelu. Tak, to odpowiednia chwila, aby się napić herbaty. Nie chciało mu się iść do kuchni. Czekał na Różę, może się