zza kulis, uchylonych ręką Gerty, wynurzy się orszak niewielki: siwi tragarze z fajką w zębach niosą zielony palankin. W nim stary Szubadko pożółkły w chińskiego cesarza. Oczu nie ma. Za to usta otworzył szeroko i dwoma palcami bębni po zębach w takt dalekiego marsza Kriegsmarine. <br>Zbudził Hansa krzyk ptaków. Nie krzyk, a istne charczenie czarnych gardeł. Otworzył okno. Na ścieżce, po której ślizgało się późne słonko, podskakiwał gawron, ciągnąc po piasku prawe skrzydło. Pobratymcy siadali, to na jabłoniach, to na ulach, to wzlatywali ciężkimi piórami, lamentując, gardłując nie do zniesienia. <br>Aaa... Drogą wzdłuż muru biegł z wiatrówką niski mężczyzna o profilu