niespodziewanego błogosławieństwa, udzielonego co prawda w ruchu, lecz z zachowaniem liturgicznej godności, <page nr=446> a już wóz biskupa szedł jak pijany od krawężnika do krawężnika szerokiej szosy, bo osłupiały Jagiełło trzymał wprawdzie mocno kierownicę, ale nie mógł oderwać wzroku od lusterka, w którym widział biskupa wymachującego nad głową pastorałem niby tomahawkiem. Dziki krzyk, przechodzący w jodłowanie, niósł w las przerobione w indiański zew słowa: istinno, istinno...<br>Z tyłu trąbił następny mercedes. Jagiełło wyprowadził wóz i obejrzał się karcąco.<br>- Panie poruczniku - strofował cicho. - Iiiistiiinnooo!<br>- Robert, do ciężkiej!<br>Jeśli Jagiełło przechodził z zakazywanej mu po wielokroć formy wojskowej na tykanie, znaczyło to niechybnie, że jest