mnie hurkotem ciężkich wozów wyładowanych węglem, a ciągnionych powoli po kocich łbach ulicy Targowej przez ogromne perszerony, których grzbiety wyginają się z wysiłku. Jest zawodzeniem rytualnych płaczek żydowskich w wystudiowanych, gwałtownych gestach czepiających się trumny unoszonej na katafalku pośród gęstego tłumu czarnych jarmułek, sunącego powoli w stronę mostu Kierbedzia. Jest krzykiem biegnącego w tę samą stronę pochodu robotników z czerwonymi sztandarami, tętentem policyjnych koni, jazgotem odpalanej broni, jękiem poranionych, stratowanych. Mam jedenaście lat. <br>Świat jest dla mnie pogodnym dniem jesiennym, jest rok 1939, wokół mnie gęsty tłum zdenerwowanych, rozhisteryzowanych mężczyzn, kobiet, dzieci, sterty tłomoków, waliz, walizek, paczek, stoimy jak w kościele