młodzi Amerykanie zaczęli wreszcie dostrzegać coś poza hamburgerami, colą i prezerwatywami. Nawet w konserwatywnej Kalifornii. "Brytyjska inwazja" budziła ręce do żwawszej gry, folkowcy w rodzaju Joan Baez i Boba Dylana inspirowali do myślenia, drażnili sumienie. Wszystkich zaczęła na dobre irytować wojna wietnamska. Zabójstwo prezydenta Johna Kennedy'ego uświadomiło Amerykanom, że śmiercionośna kula nie jest rekwizytem ze skansenu slumsów. Już nie wystarczało podrygiwać, teraz trzeba było grać, i to grać z jakimś zamysłem. Czas Zappy, od lat komponującego mniej lub bardziej wymagające kompozycje "do szuflady", z wolna się zbliżał.<br>Hołdem złożonym jednemu z "największych freaków", Carlowi Franzoniemu, przyjacielowi grupy, był rozpoczynający omawianą płytę