zachłanna, że na drobiazgi zdobywane mozolnie przez pamięć nie starczało mi czasu? Smutne wyznanie, a tu Galileusz, jakby naumyślnie, z surowością rygorystyczną pedagoga, wsuwał mi do rąk ster, krzycząc samymi wargami (w otaczającym nas <orig>bezpowietrzu</> dźwięk zamierał już w krtani): And-ro-me-da! Andromeda? Już wtedy, przed laty, w larwalnym stadium moich przemian, chłonnym każdej legendarnej pożywki; syciła wyobraźnię dramatyczna scena przeniesiona na mapę nieba: akt ukrzyżowanej kobiety i ratujący ją, uzbrojony w miecz młodzieniec. Przypominam sobie, że i Galileusz miał tu coś do powiedzenia, ale bardziej osobliwego, naginając mit do moralizującej przypowiastki. Teraz jednak chodziło z pewnością o co