w rozmowach z Dominikiem de Roux opowiada Gombrowicz, że kilka razy w życiu zdarzyło mu się jakby - uciec od społeczeństwa. Najpierw we Francji, w czasie studiów, później w Argentynie, kiedy - bez grosza, bez mieszkania, bez żadnych planów ni perspektyw - tułał się po przedmieściach Buenos Aires w towarzystwie podejrzanych awanturników czy lekkoduchów... nie, nie przestępców bynajmniej, rabusiów jakichś czy złodziei, ale złodziejaszków właśnie - niegroźnych i niepoważnych. I dodaje, że były to najszczęśliwsze chwile jego życia. Można łatwo zrozumieć dlaczego: nie miał żadnych więzów, był całkowicie prywatny, nikogo nie obchodził i nic go nie obchodziło. Podtrzymywał go wszakże sojusz z młodością, swobodą, lekkomyślnością