sylwetki, równie nierealne, jak samo miasto. Zarośniętych mężczyzn z karabinami przerzuconymi przez plecy, żebraków walczących między sobą o jałmużnę, kobiet otulonych w chusty, które upodabniały je do zadusznych zjaw.<br>Nocą, jeśli wspięło się na otaczające miasto wzgórza, z łatwością można było odtworzyć historię i mapy kabulskiej wojny. Tam gdzie przebiegała linia frontu, nie widać było nic. Ani jednego światełka, żadnych sylwetek ludzi czy pojazdów. Nie dochodził żaden dźwięk. Mieszkańcy uciekali stamtąd początkowo niechętnie, z żalem. Potem nikt już tam nie zaglądał. Nikt nie próbował wracać, odbierać wojnie tego, co zagrabiła. Wojennych zdobyczy strzegły pomazane krwawą farbą kamienie, fetysze wytyczające granice ciągnących się