padła gniewna i już zniecierpliwiona komenda. I znów pustka, a potem jeszcze małe stadko, dzierżawczych tym razem: <br>- Mój... twój...swój...moja...twoja... Kiedy i ich zabrakło, wiedziałem, że już nic się nie pojawi i moja pustynia stała się obszarem niepodzielnego strachu, zwłaszcza że ojciec wziął z biurka, przy którym ślęczałem, liniał i zaczął obracać go nerwowo w palcach. W tej chwili, jakby wiedziona intuicją, do pokoju weszła macocha, przynosząc mi filiżankę czekolady i kawałek ciasta. Odczułem ulgę na widok tego potencjalnego sojusznika, ale - na jakże krótko. <br>- On nie potrafi wyliczyć zaimków! - tonem wołającym o pomstę do nieba poinformował ojciec żonę o