wieczór</><br>Było tuż po trzeciej. "Stylowa" jak zwykle o tej porze świeciła pustkami. Zawsze tak było, nawet w najlepszych czasach. Wiem to, bo spędziłem tam niejedno popołudnie. Gdybym zobaczył śniętą kelnerkę, ubraną w białą bluzkę i czarną spódniczkę, jak człapała w swoich wykoślawionych klapkach, zaraz przypomniałby mi się pingwin z lodów bambino. Zresztą to nie był pingwin, tylko mors, a lody nie nazywały się bambino, lecz calypso. Tak czy owak, kelnerka wyglądała i poruszała się jak pingwin. A lody bambino i calypso, jedyne występujące wtedy w przyrodzie, to słodkie lata osiemdziesiąte, cocktail bary, galaretka z bitą śmietaną i oranżada w butelkach