dachami, odbijało się zwielokrotnione, jak pijane, od muru zmrożonego boru. Po północy zerwał się wicher, potworny, przykurzył, przytłumił, usypał tęgie zaspy, a w gładszych miejscach wyślizgał na ostro zdradliwe płaszczyzny. Na środku stawu baranowskiego śnieg do cna wymiotło. Połyskiwała faliście granatowa głębia. Jak gdyby tam prężył się i wił w lodowych splotach rtęciowy wąż. Można było sądzić, że ta doskonała głębia, nieskończona i niezdradzona, sięga do samych trzewi ziemi. Obeznanym z wrzosowską mitologią poźnojesiennych wieczorów, gadek koło Wszystkich Świętych wiadomo było, że od dzieciństwa świata w tej głębi śpi zaklęty kamienny ptak olbrzym. Spadł, gdyż się zapatrzył na dumne dęby baranowskie