na zachód do Głubczyc. Wieczorem, akurat w porze kolacji, którą tu jadaliśmy dość wcześnie, przejeżdżał ostatni pociąg. Zbliżał się od wschodu, pióropusze dymu nad lokomotywą frunęły nad nim jak latawiec, dźwięk gwizdka docierał do nas dopiero po chwili. Oświetlone okna w wagonikach, żółto-zielony kolor składu i ta staromodna, węglowa lokomotywa sprawiały, że z naszej perspektywy pociąg wyglądał jak zabawka dla dzieci. Kiedyś poszedłem specjalnie bliżej, żeby mu się przyjrzeć, zanim zniknął wśród zabudowań Kietrza, za budynkami fabryki dywanów. Na zewnątrz wagoników biegły drewniane kładki, po których można było przejść między drzwiami, a przy odrobinie zręczności - także wzdłuż całego pociągu. Nigdy