wreszcie z powrotem wysunął głowę ponad krawędź koca i podniósł powieki.<br>Słońce, oślepiające i czerwone, świeciło prosto w okno, rzucając na wyblakłe nieco kafelki pasiaste cienie żaluzji. Klimatyzacja była zepsuta, od tej strony bił żar, od przeciwnej wionęło Syberią, szron osiadał na umieszczonych wysoko pod sufitem wylotowych kratkach. Sąsiad obok, mając za nic łomot docierający z korytarza, chrapał w najlepsze i pogwizdywał przez zatkniętą do nosa rurkę. Podobnie inni, naprzeciw i koło drzwi.<br>Ostrożnie, centymetr po centymetrze, zaczął zmieniać ułożenie ciała. Przesuwał punkty ciężkości nogi, układał odrętwiałe po nocy ramiona tak, żeby choć przez parę sekund mogły służyć jako podpora. Niewidzialna granica była