na planie filmu, rozejrzał się, nagle pusto. Wrzosów, miejsce stałych zaskoczeń. Wyszedł na Jassmonta chłopak w okularach. Student, artysta? Może nawet poeta? Z plecakiem, w najprawdziwszych bergsztajgerach, wiatrówka, góralska czapka. Twarz wielkomiejska, niewiele rozumie z tego, co widzi, stąd zaciśnięte usta. Obcy. Swoi byli staruszkowie. Trzech na werandzie. Grali w mariasza, sądząc z odzywek. Jeden gracz, siwy jak gołąbek, ustawicznie mrugał powiekami. Zapalenie spojówek czy oszukuje? Drugi, czerstwy, do posępnej twarzy miał doklejony niepokój, ten trzeci siedział tyłem do ulicy i był kolejną wrzosowską tajemnicą. Naprzeciw tej tajemnicy martwiał połamany, sczerniały wiklinowy fotel. To już nie był dawny, prawdziwy Wrzosów. To