borsuczej sierści, na zmianę z flanelową szmatą, polerował cholewę. Spluwał na czyszczoną skórę. Wysunął koniuszek języka, przymrużył oczy, jakby osłabł mu wzrok. Był już gotowy, ubrany na te mrozy. W serdak z naszywanymi kieszeniami, tę samą co zazwyczaj baranicę, samodziałową płową koszulę i spodnie wojskowe. Poniemieckie, a właściwie połotewskie. Bardzo mocna tkanina, podwójne szwy, ciepłe, nie do zdarcia, i co ważne, bez charakterystycznych dla jakiejś formacji oznak. - Witaj, Janie, widzę, że się jednak zdecydowałeś, dobrze, że zaczynasz myśleć realistycznie - ucieszył się, podnosząc głowę. Wierzchem dłoni otarł czoło. <br><br>- To co, gotów? Idziemy - zdjął z wieszaka kożuszek i Jassmont, zaskoczony, zobaczył na jego