osobisty, chwaląc niebiosa za cud, że ten dokument zachował się w archiwum. Potem spojrzał na fotografię, dołączoną do kwestionariusza paszportowego i oniemiał.<br>To były fotografie dwóch różnych kobiet! Żadnego podobieństwa, ba - śladu podobieństwa, nie trzeba było nawet zasięgać opinii ekspertów. Jak to się mogło stać, że Łucja R. (ale kim, na Boga była naprawdę) mogła posługiwać się cudzym dowodem osobistym nie uznając za konieczne, że należy wymienić w nim fotografię albo chociaż samej upodobnić się nieco do prawowitej właścicielki dowodu? Cóż, była żoną szanowanego obywatela i radnego, a urzędnicy są przecież tylko ludźmi i nie wietrzą w każdym przestępcy, posługującego się fałszywym