patrząc spode łba na przybyłego gościa. Podchodząc do niego, stanął na zgniecionej puszcze po piwie. Poślizgnął się na niej i stracił równowagę, ale na szczęście oparł się lewą ręką o ścianę, dzięki czemu nie runął. Idąc dalej chwiejnie do przodu, prawą nogą kopnął leżący na podłodze akordeon, który przewracając się na bok wydał z siebie przeciągły, żałosny ton. Dźwięk ten obudził drzemiącego na taborecie grubego sierżanta. Chrząknął gwałtownie i zdziwionym wzrokiem potoczył dokoła, jakby nie kojarząc skąd się tu wziął. Widocznie jednak zaraz skonstatował, gdyż uspokojony podniósł z podłogi akordeon i, położywszy go sobie na kolanach, bawił się klawiszami, wydobywając z instrumentu