drzwiami pokoju podchodzi do mnie drugi młody człowiek i równie grzecznie jak poprzedni zapytuje, czy nie mogłabym mu odstąpić lub tylko pożyczyć kilku małych orzeszków. Kilkakrotnie powtarza swoje bzdurne pytanie, ponawia niedorzeczną prośbę i nawet zaczyna się już niecierpliwić. A moja głowa gorączkowo pracuje - o czym on mówi, czego chce, na cholerę mu jakieś orzeszki? Próbuję go zbyć, częstując papierosem, ale jeszcze tylko bardziej go tym <orig>rozeźlam</>. Głosem pełnym wyrzutu i stanowczej dezaprobaty, z dosłownym uporem maniaka klaruje mi swoje. Przecież mi tłumaczył, jemu nie o papierosa chodzi. Wyraża się, ma nadzieję, dość jasno. Potrzebne mu są ze trzy, no choćby dwa