półsen, w który pogrążył się jak w letnią wannę po długiej wędrówce.<br>Wytrącił go zeń głos dobijający się natrętnie i od dawna do furtki jego świadomości. Niechętnie otworzył oczy. Znowu ta sama gama. Natężył słuch:<br>- Nie poznaje mnie pan, panie Pierre?<br>Ktoś natarczywie, przemocą usiłował wyciągnąć go spod miękkiej pierzyny naciągniętej na głowę senności. Pierre spróbował wywinąć się temu głosowi, przepuścić go mimo, jak człowiek, którego napastliwy budzik wypędza z dziewiczych gąszczów snu, na próżno usiłuje zakopać się na powrót w jego zagrzaną, wyhodowaną przez noc, zwrotnikową roślinność. Głos przeszybował gdzieś nad nim jak ciężki ptak, nie dostrzegający swej zdobyczy, zatoczył