żałował, wstydził się czyichś oczu, męczył się, żeby coś powiedzieć, co było oczywiste i konieczne; zakopywano go żywcem do grobu. Przez cały czas wiedział, że ma w głębi siebie ukrytą jakąś myśl, że spełni wkrótce czyn nieokreślony, że dokona tego, po co szedł tak długo i w takich męczarniach. I nagle stwierdził, że już nie pamięta. Wszystko wtedy stało się obojętne. Ruch wokół ucichł, niebo rozjaśniło się i wszystko wystygło, drzewa zamarły nieruchomo. Było to dobre, przyniosło wielką ulgę. Lecz później ta statyczność uczyniła się przykra i na swój sposób uciążliwa. Poczuł raptem chłód rozmokły, dojmujące osamotnienie. Nigdzie już nie szedł