W głosie księdza Jassmont odkrył piskliwą nutę wiejskich skrzypiec.<br>Zatrzymali się, ksiądz był rzeczywiście niski, stali blisko siebie. Jassmont zacisnął dłonie w mocny splot. <br>- Mogę umrzeć, choćby na raka - odpowiedział i wcale nie czuł żalu, że dokucza księdzu.<br>- To potem, a co dziś, teraz?<br>- Dziś, co na dziś. Muszę się napić wódki - odpowiedział i to była prawda. <br>Ksiądz mówił o znaczeniu wiary w życiu każdego człowieka. O pokorze, o tym, że Bóg oczywiście wszystko widzi, na tych wielce banalnych pouczeniach zszedł mu kwadrans. Spostrzegłszy narastającą obojętność Jassmonta, przerwał tyradę, zakasłał i powiedział ciepło, z pewną dozą samousprawiedliwienia: - To wszystko wielkie sprawy