jabłonką, to w górę się kowal unosił w tym śmiechu swoim, to opadał, do<br>łyd zginał, niczym z bólu po zaprzałym mięsie, a nikt nie miał odwagi<br>zapytać go, ani ojciec, ani matka, bo o mnie nie ma co mówić, z czegóż<br>się tak śmieje, ani też prosić go nikt nie śmiał, aby choć szyb w oknie<br>oszczędził, bo dopiero co wiatr jedną wybił, tylkośmy siedzieli<br>potruchlali, przybici tym wielkim, złowieszczym śmiechem, który się<br>przewalał nad nami, pomiatał nami w naszej własnej izbie, wgryzał się<br>aż gdzieś do serc, ale jak można było znieść go inaczej - tylko<br>przeczekać cierpliwie, aż wyśmieje się