napastnicy przepełniała mu duszę, drżał, czy już, zaraz, natychmiast, odwet nie dosięgnie matki lub też czy ona sama nie załamie się w złej królewskości, czy nie zapłacze głośno. Ze wszystkich sił przyzwał muzykę, aby rozpostarła nad salą swój czwarty wymiar, w którym każda ludzka sprawa nabierze lepszych znaczeń. <br>Jakoż zabrzmiały niebawem skrzypce, altówki i wiole, mające wyrazić urok nadmorskiego ogrodu, niecierpliwość Pinkertona, pokorę pani Butterfly, kapryśne odmiany losu. Skoro pierwsze dźwięki tej włoskiej Japonii wypłynęły ze sceny, Róża westchnęła i przymknęła oczy. Władyś mógł spocząć. Goro rozpoczął błazeńskie służalstwo, baryton wniósł między magnolie elegancję urzędową dandysa, niskim, ciepłym głosem zaśpiewała powitalny