Zagryzł wargi i ostrożnie przeszedł obok echinopsa. Kolce potwora zafalowały jak macki ukwiału. Ale tylko na moment, potem echinops znieruchomiał i znów zaczął przypominać wielką kępę bagiennej trawy.<br> Dwa ogromne barbegazi przetoczyły się przez jego drogę, szwargocząc i powarkując. Z góry, spod sklepienia, dobiegł łopot błoniastych skrzydeł i syczący chichot, nieomylnie sygnalizujący obecność liścionosów i wespertylów.<br> - Przyszedł tutaj, morderca, zabijacz! Wiedźmin! - rozległ się w mroku ten sam głos, który słyszał uprzednio - Wlazł tutaj! Ośmielił się! Ale nie ma miecza, zabijacz. To jak chce zabijać? Wzrokiem? Ha, ha!<br>- A może - rozległ się drugi głos, z jeszcze bardziej nienaturalną artykulacją - to my jego