strawie. Wkrótce świstawka przy walcu parowym odgwizdała koniec roboty, nareszcie. Zaczęli schodzić w stronę ziemianek, namiotów i szopy, w której Jaśka gotowała wrzątek. Szli znużoną, milczącą gromadą. Stach patrzył za nimi.<br>Schował rękawice do kieszeni, otarł pot z twarzy i wyruszył w step. Ogarnęła go dojmująca potrzeba samotności, chwilami odczuwał niepojętą niechęć do gromady, z którą związał go los, gromady, którą musiał zawiadować, kierować, pilnować, nadzorować, dbać, aby wykonała normę i zarobiła na swoje czterysta gramów chleba. Robił to wszystko dobrze i stanowczo, ale z troską i umiarem, nie popędzał, nie podnosił głosu, w brygadzie go lubiano. Wykłócał się z naczelnikiem