mlecznym kloszem, czerwone fotele jarzyły się po kątach, panna Aniela wybijała takt nogą: "raz i dwa i raz i dwa...", dorożki turkotały po kocich łbach Ordynackiej, gdzieś w głębi gmachu woźni - sprzątając - ciskali ławkami i chór "Lutnia" <page nr=11> odwrzaskiwał "Nie masz pana nad ułana"; jakieś nigdy dawniej nie wąchane zapachy, jakieś niepojęte sprawy, nie marzone nastroje ciągnęły szarówką od obcego miasta, od cudzych mieszkań i zamiarów. Od tej całej "nieszczęśliwej bohaterki" Warszawy. Róża zamykała się w sobie i pragnęła, śniła, modliła się, żeby z daleka, z daleka pochwycić nozdrzami nierzeczywisty, już umarły zapach Taganrogu. <br>Wtedy to skrzypnęły drzwi, pod piecem stanął Michał